ks. prof. dr hab. Jan Perszon

Wydział Teologiczny Uniwersytetu Mikołaj Kopernika w Toruniu

 

Ewangelizacja – remedium na sekularyzm?

           

Odpowiedź na tak postawione pytanie wcale nie musi być negatywna. Ostatecznie bowiem ideologia zwana sekularyzmem nie dotyczy wprost religii/religijności konkretnych osób czy środowisk, na którą w tzw. wymiarze prywatnym (cokolwiek miałoby to znaczyć) nawet najzagorzalsi orędownicy świeckiego państwa się zgadzają. Nie podejmuje też ona w zasadzie bezpośredniej walki z Bogiem, czyli nie polemizuje np. z argumentacją za wiarygodnością objawienia chrześcijańskiego, bóstwa Jezusa Chrystusa, jego zmartwychwstania. Ostrze sekularyzmu skierowane jest przede wszystkim w obecność religii (Kościoła) w sferze publicznej, państwowej i instytucjonalnej. W największym skrócie idzie o eliminację z przestrzeni publicznej (public forum) wymiaru religijnego, a więc – choć to najczystsza (i w niedawnej przeszłości realizowana za cenę straszliwych krzywd) utopia – usunięcie możliwie wszystkich odniesień do transcendencji. Jeśli założyć, że radykalny sekularyzm jest w gruncie rzeczy narzucaniem społeczeństwu „wyznania” anty-teistycznego i dyktaturą bezreligijności, to jawi się on jako ideologia całkowicie sprzeczna z wolnością obywatelską; tak w wymiarze osoby (jednostki), jak i wspólnotowym. A przecież postulaty sekularyzmu wyrastają z ideałów wolnościowych…                                                                Dlatego w szeregach obrońców obecności religii w przestrzeni publicznej w krajach chrześcijańskich możemy znaleźć miłujących wolność ateistów. Nie ulega jednak wątpliwości, że w dłuższej perspektywie sekularyzmowi przeciwstawić się mogą ludzie głębokiej, świadomej wiary. Tacy bowiem zdają sobie sprawę z odpowiedzialności nie tylko za „swój” Kościół i jego misję ewangelizacyjną, ale także za wszystkich ludzi. Od czasów starożytnych wyznawcy Chrystusa mieli świadomość, że ich wiara ma charakter publiczny, to znaczy: skoro Jezus Chrystus jest odkupicielem każdego bez wyjątku człowieka, chrześcijanie muszą czuć się odpowiedzialni za całe społeczeństwo. Nie wolno im zrezygnować z wysiłku takiego „urządzania świata”, które – zawarte w Ewangelii - odpowiada niezwykłej godności człowieka jako podobieństwa i obrazu Bożego.                                                                               Zawarte w niniejszym przedłożeniu treści mają charakter pastoralny. Oparte są bowiem na – zapewne subiektywnych – obserwacjach, nie popartych literaturą fachową.    

 

1.Dwie perspektywy:

– gdy w formułowaniu odpowiedzi na postawione w tytule pytanie punktem wyjścia jest „dziś”, czyli stan aktualny (ciągle masowa religijność Polaków, akceptacja kulturowej obecności Kościoła, ok. 40% regularnie praktykujących, „stan posiadania” katolików: religia w szkole, własne media, fundusze na renowację zabytków, dotacje Państwa dla instytucji opiekuńczo-wychowawczych, spory obszar faktycznej współpracy państwa z Kościołem) jest to, jak się zdaje, dobry „punkt wyjścia” do ewangelizacji i publicznej obecności (inspiracji) chrześcijaństwa;                                

– gdy wychodzimy od „status ante” czyli momentu szczytowej „popularności” Kościoła (i być może słusznie jednocześnie „popularności” Chrystusa i Ewangelii) czyli lata 80. XX wieku, jest gorzej. Ks. prof. Władysław Piwowarski w czasie wykładów z socjologii religii w KUL podawał, że w roku 1986 ponad 80% ludzi z wyższym wykształceniem w Polsce identyfikowało się z Kościołem (rekord nie do pobicia). Pamiętający „tamte dobre czasy” mają dziś pokusę idealizacji przeszłości (‘komuno wróć’). Mieliśmy pełne kościoły, dynamiczne duszpasterstwo sakramentalne, masowe rekolekcje, tysiące dzieci na roratach, drodze krzyżowej, I piątki, kwitnący ruch Światło-Życie (200-300 tys.), setki tysięcy uczestników pieszych pielgrzymek na Jasną Górę i pielgrzymek „stanowych”: ludzi pracy, rolników, studentów, rodzin, kobiet, służby zdrowia; wyjątkowy status Kościoła jako „strażnika tego, co Polskę stanowi” i jedynego monopolisty na patriotyzm, tożsamość, duchową wolność Narodu. Uważaliśmy za normę niezwykły, ponadnormatywny autorytet Prymasa, biskupa, księdza – niezdrowa diwinizacja (trochę karykaturalna wizja kapłana idealnego, tak boskiego że już nieludzki) duchowieństwa i instytucji Kościoła (za którą notabene dziś słono płacimy z okazji skandali obyczajowych, nie tylko związanych z pedofilią). Trzeba przypomnieć niemal boski nimb papiestwa za Jana Pawła II – z jednej strony niekwestionowany (ale tylko w Polsce) społecznie autorytet duchowy, religijny, polityczny (np. traktowanie go jako uosobienie głosu Polaków w walce z systemem komunistycznym – kazanie na Placu Zwycięstwa 1979, potem w 1983 i 1987 (Zaspa) jego obrona praw Narodu w stanie wojennym, przed-referendalne zabiegi o jego poparcie dla integracji Polski z Unią); z drugiej Papież to ktoś, kto „wyręczał” wielu z nas z wysiłku nawrócenia, rośnięcia do wiary odważnej, publicznej, jakoś „osobiście” wybranej, gotowej do świadectwa, zdolnej do ewangelicznego radykalizmu. W samym Kościele JP II dawał poczucie niesłychanego bezpieczeństwa, komfort psychiczny, oparcie i entuzjazm działania dla księży, sióstr, angażujących się w apostolstwo wiernych świeckich, napędzał rekordowe liczby powołań kapłańskich (ale już nie żeńskich zakonnych; tu już w latach 80. powolny regres). Jednocześnie jednak można dostrzegać „minusy” tej sytuacji: Papież petryfikował nasze tradycyjne duszpasterstwo masowe, utwierdzał (niechcący; wszak i podczas ad limina biskupów polskich, i w programowych katechezach pielgrzymkowych niepokoił, prowokował, rysował program ‘bycia’ Kościołem w nowoczesnym świecie) w samozadowoleniu, bierności, inercji duszpastersko-społecznej, przekonaniu że „u nas” jest wspaniale, że reprezentujemy Kościół wyjątkowy, masowy, rozmodlony, zupełnie inny niż zachodnie. Kościół, który skutecznie obronił wiarę w zmaganiu z materializmem dialektycznym. Rozmach duszpasterskiej strategii Jana Pawła II chyba „uśpił” w letargu część biskupów i teologów. Ci pierwsi dostali wytyczne, programy duszpasterskie, Kościół w Polsce żył „od pielgrzymki do pielgrzymki”, papież animował, inspirował, realizował, wystarczyło się „podłączyć” by sprawy szły swoim torem. Nadzwyczajna aktywność Stolicy Świętej (dzięki medialnej charyzmie Ojca Świętego, mocy telewizji, defensywie środowisk laickich) uśpiła episkopaty, a nawet w pewnym sensie ubezwłasnowolniła. Nawet nie wypadało (i nie za bardzo się dało, bo wierni-opinia katolicka nie pozwalali) krytykować linii papieża ani wymyślać własnych koncepcji duszpasterskich. Trochę to „pękło” w czasie wyborów 1989 i potem, aleśmy ciągle tryumfowali (religia w szkole), a gdy rządzili postkomuniści znów mieliśmy znanego, ale znacznie słabszego niż ongiś „wroga”. Ci drudzy czyli teolodzy (a u nas szczególnie) zadowalali się komentowaniem i objaśnianiem szybko przyrastającej „masy” enuncjacji Magisterium.                                                                                A przecież patrząc historycznie mieliśmy „szczęście”: nie dotknął nas kataklizm pochopnej recepcji Vaticanum II, który w kilka lat zdziesiątkował Kościoły lokalne na Zachodzie (utrata ok. 40% duchowieństwa i stanu zakonnego, drastyczny spadek powołań, alternatywne wspólnoty „podstawowe”, otwarta kontestacja teologów i księży). Nie przeżyliśmy – z powodu opresji komunistycznej - kryzysu „Humanae vitae” i rewolucji kulturalnej 1968 r., które rozpoczęły szybki marsz antychrześcijańskich ideologii przez dusze chrześcijan na Zachodzie. Mieliśmy – aż do 1990 roku – stymulujący czynnik ateistycznego systemu, a potem – niestety chyba bezpowrotnie utraconą – szansę bycia (myślę o Kościele jako wspólnocie świadomych swych zadań wiernych świeckich) realnym podmiotem życia politycznego i społecznego. Nie byliśmy w stanie przeciwstawić „układowi” aparatu komunistycznego ze sprzymierzoną z nim „nową lewicą” znaczących, dobrze zorganizowanych sił politycznych, zakotwiczonych w katolickiej wizji człowieka i społeczeństwa. Okazało się, że spontaniczny i masowy opór stawiany opresji komunistycznej nie wykształcił podstaw do budowania społeczeństwa obywatelskiego. Trwający 40 lat system strachu (dla opornych) i korupcji politycznej (dla współpracujących) „uszkodził” mentalność (morale, sposób myślenia, zdolność do współdziałania, myślenie propaństwowe) do tego stopnia, że wprawny przeciwnik łatwo „rozbrajał” chrześcijańskich ideowców i po mistrzowsku dzielił i skłócał najlepsze inicjatywy.  

 

2. Czy Kościół w Polsce jest zdolny do ewangelicznej kontrofensywy ?

Gdyby przyjąć perspektywę „status ante” sprawa wygląda źle. Dobrze już było i chyba nie wróci. Kościół systematycznie przegrywa i traci: w tzw. opinii publicznej klęska za klęską. Najpierw kilka lat sterowanej lustracji duchowieństwa (a gdzie inne, ważniejsze dla stanu państwa grupy ?) z kazusem abp S. Wielgusa jako apogeum, kolejne dwa przeżywane pod pręgierzem oskarżeń o zachłanność (Komisja Majątkowa, potem tzw. Fundusz kościelny, teraz odpis 0,5% z podatku), raczej nieudana batalia o in vitro, od kilku miesięcy natchnieniem i pokarmem Kościoła ma być – wedle ‘salonowej’ taktyki – pedofilia kilku księży (a dokładniej podejrzenie o nią). Można zasadnie mówić o zorganizowanej antykościelnej i antychrześcijańskiej kampanii propagandowej, przeprowadzanej z pozycji ideologii sekularyzmu, dążącej do eliminacji „wyraźnej”, zorganizowanej, społecznie silnej i znaczącej religii katolickiej. Cel na „etapie bieżącym” jest jeden: skojarzyć Kościół ze skandalami, księży z pedofilią, ergo – pozbawić ostatnią kontrkulturową organizację zębów (autorytetu). Względne „powodzenie” tej kampanii jest możliwe tylko wtedy, gdy znaczna część społeczeństwa jest już zlaicyzowana, czyli „zmiękczona”, niepewna; w kwestiach wiary i moralności „płynna”, rozchwiana, niezdecydowana (prywatna sonda w końcu października 2013 u fryzjerki w Luzinie na Kaszubach dowodzi, że kampania defamacyjna działa. Czekający na strzyżenie młodzieńcy mówili z nią tylko o „pedofilii w Kościele”). A przecież istotą sekularyzmu jest życie bez Boga, zepchnięcie chrześcijan do podziemia, wyrugowanie z przestrzeni publicznej nie tyle budynków sakralnych, ile żywego „widzialnego” świadectwa, które kwestionuje, dyskwalifikuje, niepokoi i zagraża budowaniu bezbożnej „civitas hominis”.                                                                                                                                        W mojej ocenie procesy dechrystianizacji mentalności i postaw stają się coraz bardziej ewidentne. Systematycznie maleje liczba (tak statystyki, ale widać to gołym okiem) dominicantes i paschantes, spada uczestnictwo w praktykach pobożnościowych (nadobowiązkowych): różaniec, środowa nowenna do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, rekolekcje, droga krzyżowa, I piątki. Postępująca – a w młodszych grupach wiekowych – galopująca laicyzacja, której towarzyszy zanik życia modlitwy i myślenia w kategoriach wiary (co kilka lat robię ankiety w szkołach na Kaszubach) wydaje się nie do zatrzymania. Socjolodzy religii (m.in. ks. J. Mariański) od lat stawiają pytanie, czy Polska pójdzie drogą laicyzacji w Europie Zachodniej; dziś wiele wskazuje na to, że – być może wolniej – ale tak. Teza o nieuchronności laicyzacji (i w ogóle mechanizmów czy praw społecznych) nie wynika z jakichś determinizmów (bo zmiany społeczne czy trendy mogą być łatwo odwrócone), ale działa cała plejada czynników dla wiary destrukcyjnych. Życie religijne aktualizuje się bowiem – na dobre i złe - wespół z innymi wymiarami egzystencji; w strukturze społecznej mamy zawsze system „naczyń połączonych”. Wskazałbym kilka z nich: potężna emigracja aktywnego elementu społecznego „za chlebem” (ok. 2 mln młodych, z czego wielu po studiach); w miastach ponad 50% dzieci z rodzin niepełnych (one parent family). Z dysfunkcji rodzin wynika często brak formacji religijnej, wprowadzenia w życie modlitwy i liturgii; rachityczność różnych form duszpasterstwa wspólnotowego dzieci i młodzieży; w wielu miejscach dostrzec można „nieskuteczność” nauczania religii w szkole. Kryzys religii praktykowanej społecznie czyli „Kościoła Narodu” pochodzi też z niesłychanie dynamicznych przemian w sposobie życia. Szczególnie doniosły jest proces atomizacji społeczeństwa; widać go tak w mieście, jak na wsi. Najpierw telewizja, a później Internet skutecznie niszczą realne więzi społeczne: w rodzinie, w sąsiedztwie, w parafii. I upowszechniają – w miejsce kolektywizmu – jego drugi biegun, czyli egoistyczny indywidualizm. Niemal kompletna atrofia, prowadzonej wedle katolickiej nauki społecznej, aktywności politycznej i społecznej[1]; tylko 6% Polaków angażuje się w działalność non profit, charytatywną, wolontariat. Puste place, boiska, niezdolność (brak zainteresowania) wielu najmłodszych do zabawy, sportu, przebywania z rówieśnikami. Aleksander Nalaskowski – pisząc u uzależnieniu dzieci i młodzieży od Internetu (gry komputerowe, filmiki, przemoc, pornografia) – stwierdza, że istnieje bezpośrednia zależność między elektronicznym „stylem życia” a religijnością. Komputeryzacja życia stała się problemem kulturowym; dzieci są niezdolne do skupienia, uwagi, koncentracji, poważnego myślenia. A w konsekwencji do życia religijnego[2]. Z oczywistych, i niezależnych od atrakcyjności Kościoła względów, „kurczy się” więc potencjalna populacja dorosłych, świadomych swego powołania katolików. Siła – i przemoc – mediów elektronicznych animowanych przez nastawione antychrześcijańsko międzynarodowe koncerny dyktują (sugerują) dziecku i młodzieży dosłownie wszystko: język, wyobraźnię, strój, fryzurę, upodobania kulinarne, poglądy na wszystkie kwestie, kod moralny, wzorce zachowań, relacji, postaw. Na początku XX wieku można było śpiewać (M. Konopnicka) „Twierdzą nam będzie każdy próg”; rzeczywiście, dom i rodzina były dla zaborców niedostępne. Ocalała w nich Polska i wiara. Dziś nie ma progów, nie ma już twierdz; inżynierowie umysłów i dusz, realizując własne cele, niemal w każdym domu są „u siebie”. Trzeba wskazać na głównych protagonistów sekularyzmu: ateizm (współcześnie to dla czytających, myślących, ambitnych); postmodernizm, i – jako jego pochodna – medialna, filozoficzna, polityczna, kulturowa, artystyczna chrystianofobia. Uzbrojona w propagandę relatywizmu. Dokonuje się dekonstrukcja religijnych fundamentów cywilizacji; skoro jedyną organizacją, która się temu opiera jest Kościół rzymskokatolicki, należy go umiejętnie zmarginalizować, „wyautować”, skompromitować, uciszyć. Prym w tej rewolucji wiodą jednak nie masowe ruchy społeczne, miliony wyznawców postmodernizmu czy niewiary, ale grupki zdeterminowanych apostołów postępu, sprzymierzonych z mediami i kapitałem.        

 

3. Ewangelizacja lekarstwem na ideologię sekularyzmu?

Tak, ale tylko w sensie głębszym i w dłuższym dystansie czasowym. Dynamiczna wspólnota żywej wiary – o ile jest zdrowa i czuje się odpowiedzialna za „resztę świata” (o to bowiem chodzi w tzw. publicznym charakterze wiary i Kościoła) - generuje bowiem idee polityczne, ruchy społeczne, grupy przedstawicielskie, które z kolei animują konkretne programy, rozwiązania ustrojowe, system prawny. Te zaś są refleksem, odbiciem antropologii teologicznej. Istnieje bezpośrednia zależność między „temperaturą wiary” a programami partii, odwołujących się do tzw. wartości chrześcijańskich. Widać to choćby w procesie bezbolesnej, cichej „dechrystianizacji” partii chadeckich w całej Europie. Po stronie przeciwnej widać to w determinacji działaczy „Tea Party” w USA, reprezentujących „mocne” grupy (czasem fundamentalistyczne) ewangelikalnych chrześcijan (przede wszystkim Baptystów) z Południa Stanów, skutecznie zabiegających o to, by w public forum traktowano poważnie kwestie wiary.                                                                                                                   By odpowiedź na pytanie mogła być pozytywna, na naszym „kościelnym podwórku” jest niemało do zrobienia:                                                                                         

*przebudowa parafii w centra ewangelizacyjne

*trzeba stworzyć szkoły liderów

*konieczność „przebudowy” mentalności prezbiterów, nierzadko tkwiących w modelu klerykalnym Kościoła i parafii. Tymczasem nauczanie Vaticanum II, jak i kolejne dokumenty Magisterium, akcentując fundamentalne znaczenie kapłaństwa urzędowego (służebnego), w optyce eklezjologii communio ukazuje prezbitera i biskupa nie jako monopolistę, ale strażnika Bożej Prawdy, koordynatora Służby Bożej i życia chrześcijańskiego.                                                                                                                                                                   

*”przebudzenie” laikatu: sporo na ten temat mówimy, powołując się na Sobór. Tymczasem w okresie międzywojennym (chodzi o diecezję chełmińską) w różnych bractwach i stowarzyszeniach pobożnych uczestniczyło ok. 20% katolików. Współcześnie – 23 lata po odzyskaniu suwerenności – jest to od ośmiu do 10%. Pozostali bardzo często nie chcą „dodatkowej” formacji duchowej, nie rozumieją jej potrzeby czy wręcz konieczności. Jest to trudne dziedzictwo marksistowskiego kolektywizmu, ale także – jak wspomniałem – fałszywej ideologii indywidualizmu[3]. (

*wygenerowanie jednego lub kilku ośrodków silnej myśli katolickiej, zwłaszcza w kwestiach społecznych, doraźnych i długofalowych. Kryzys pedofilii nie jest naszym wynalazkiem; Ameryka przerabiała to 12 lat temu. I niczego się od nich nie nauczyliśmy: ani komunikacji z mediami (które gonią za ‘złą’ sensacją), ani sprytnego prezentowania własnego stanowiska, ani upowszechniania – w prostej, komunikatywnej formie – nauczania Kościoła i wszelkiej zdrowej doktryny. Potrzebna jest nowoczesna apologia wiary i Kościoła; zorganizowana komórka (może lepiej środowisko) do polemiki, wytykania błędów, odpowiadania na zarzuty i oskarżenia. Dobrze, że zajął się tym ks. H. Seweryniak i jego uczniowie[4]. Mam jednak wrażenie, że Grzegorz Górny, Robert Tekieli, Tomasz Terlikowski, Ryszard Legutko czy Szymon Hołownia są jednak samotnymi harcownikami. Reszta armii patrzy i czeka, co z tego wyniknie[5]. Gatunek „czytających” ma na szczęście do dyspozycji kilka tygodników: „Gość Niedzielny”, „Do Rzeczy”, „w Sieci” oraz „Frondę” i „Nowe Państwo”.

*Program „nowej ewangelizacji” nie jest utopią, ale pozostaje wielkim zadaniem. W odróżnieniu od Zachodu nie dopracowaliśmy się znaczących (i eksportowanych) własnych ruchów religijno-apostolskich. Wyjątkiem mogłyby być (ale niestety tak się nie stało) wzbudzone przez świętego charyzmatyka Ślązaka ks. Franciszka Blachnickiego „Światło-Życie” i ks. Tadeusza Dajczera „Ruch Rodzin Nazaretańskich”. Dynamicznie rozwija się i owocuje zaszczepiona w Polsce przed prawie 40 laty „Droga neokatechumenalna”, są „Focolari”, Odnowa w Duchu Świętym, Stowarzyszenie Rodzin Katolickich, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Kościół Domowy, Żywy Różaniec.                                                       Gdy Benedykt XVI mówił o przyszłości Kościoła w Europie, widział go nie jako masowe Kościoły narodowe, ale jako małe, dynamiczne, tętniące żywą wiarą wspólnoty. Ich obecność – choć społecznie i politycznie mniej znacząca – jest niesłychanie ważna, by Chrystusowy Kościół był znakiem wśród narodów. Świadkiem Prawdy, do której pogubieni i spragnieni życia ludzie będą mogli przyjść.           



[1] Objawem a-społecznej postawy średniego i młodego pokolenia jest stan partii politycznych (reprezentowanych w parlamencie) w Polsce. Największe z nich liczą po kilkanaście tysięcy aktywnych członków. Symptomem uwiądu społecznego zakorzenienia partii (wyobcowania) jest niska – i malejąca – frekwencja wyborcza. Por. J.F. Staniłko, Rządzenie Polską próżną, „W sieci” 42(46) 2013 s. 84-86.

[2] Zob. A. Nalaskowski, Pokolenie on-line, „W sieci” 42(46) 2013 s. 52-54. Profesor pedagogiki stwierdza, że uczniowie, deklarujący „dzienne sesje komputerowe” nie dłuższe niż 2 godziny, przyznawali się do czytania książek, religijności, żywych kontaktów z rodzicami i dziadkami, pasji zwiedzania, muzykowania, uprawiania sportu. Stanowią jednak tylko 18% populacji. „Siecioholicy” (już powyżej 3,5 godziny dziennie, rekordziści siedzą nawet 14 godzin !) odznaczają się zerowym czytelnictwem i aktywnością religijną.  

[3] Prof. pedagogiki z UKW z Bydgoszczy, 21.X.2013 zachęcała – jako antidotum na indywidualizm i prywatę Polaków – w ramach „Strategii Województwa Kujawsko-Pomorskiego” do działań kolektywnych!.

[4] Zob. M. Skierkowski (red.), Powracanie apologii, Płock 2013.

[5] O tradycjach polskiej apologii wiary w czasach komunistycznych i później pisze H. Seweryniak, Powracanie apologii. Z kim, o co i jak trzeba dziś zmagać się w obronie chrześcijaństwa, w: M. Skierkowski (red.) Powracanie apologii, s. 234.